Szok w
trampkach, kto to pisze?! No, ja! Tris mnie trochę postraszyła na zjeździe GPK,
porobiła mi kilka siniaków i ten… no, uznałam, że coś w końcu napiszę XD. Może
nie będzie to najwyższych lotów, ale… ale w ogóle będzie, więc podziw, nie?
Już
kiedyś wstawiałam opowiadania z serii Białego odcienia zła. To były te: [9] Ja, przyszły władca i [14] Biały odcień zła (kto by się spodziewał). Tym razem
bohaterem jest ojciec Havela z 9 tygodnia. Temat od razu mi pod niego podpasił.
Nie mogłam znaleźć tytułu, więc… no, jest jaki jest!
***
Wojna zebrała upragnione żniwa.
Zapanował długo wyczekiwany przez wszystkich mieszkańców Kwiatu Sevry spokój.
Teraz wszystko wróci do swojego starego biegu. Ludzie z czasem zapomną o
wojennym piętnie, które zostanie przykryte na nowo wzrastającą nadzieją. Dla
przyszłych pokoleń będzie to tylko nic niewarte wspomnienie zachowane w głębi
niedomagających umysłów starszyzny.
Wojna była i odeszła,
nakarmiona, więcej ta sama nie wróci, ewentualnie przyśle tu swoich braci i
siostry, którzy będą siali jeszcze większe spustoszenie.
Levin patrzył na swoje
zakrwawione dłonie z miną niewyrażającą żadnych emocji. Wewnętrznie czuł się
zmęczony, z zewnątrz, pomimo kilku nieznacznych obrażeń, czuł się całkiem
dobrze. Jego przeszkolony w boju umysł podpowiadał mu, co ma wpierw zrobić –
przekazać wieści władcy Delionu i zaskarbić sobie jego względy. Ojciec zawsze
mu powtarzał, że zawieranie sojuszy i czynienie posługi dla innych państw w
przyszłości z pewnością zaowocuje. To nic, że cały Kwiat Sevry miał wspólny
cel, ważne było to, kto i gdzie zakończył tę wojnę.
Astrantia dzięki jego
heroicznym czynom stanie na piedestale, a on sam zostanie okrzyknięty bohaterem.
Czyż właśnie tego nie oczekiwał od niego ojciec, zanim został pozbawiony życia
przez szarego władcę? Nim wydał ostatnie tchnienie kazał mu dokończyć jego
dzieło. Wypełnił ojcowskie żądanie. Szary lud nie będzie ich już więcej
niepokoił.
Kulejące kroki odbijały się
echem od ścian Bursztynowej Twierdzy. Miecz wlekł się za nim zostawiając na ziemi
krzywe rysy. Levin był otumaniały. W głowie mu szumiało, w uszach brzęczało, z
ust sączyła się krew. Nogi same niosły go w stronę sali tronowej. Był
marionetką w rękach własnego umysłu. Czym było spowodowane to otępienie?
Wieloma dniami bez snu, przepełnionymi walką na śmierć i życie, przelaną krwią,
umierającym na jego rękach ojcem i drwiącymi uśmieszkami szarego władcy, który
przed śmiercią powiedział „jeszcze tu wrócę”? A może wszystkim naraz?
Levin miał zaledwie
dziewiętnaście lat. Z dnia na dzień został jedynym członkiem rodu
Danneville’ów, który mógł odziedziczyć tron. Jego matka zmarła kilka lat temu,
a ojciec podczas wojny. Nie miał dziedzica, nie miał nawet żony. Czyż nie
będzie teraz łatwym łupem dla wrogów państwa? Jego podróż powrotna będzie
ciężką przeprawą.
Obecny, choć niekoronowany
jeszcze król Astrantii, potknął się o leżące na ziemi ciało, szybko odzyskując
równowagę. Jego kroki zagłuszał teraz głośny, dziewczęcy płacz. Słysząc go
zatrzymał się i natężył słuch. Oddźwięk uderzających niemiarowo o podłogę
pantofelków niósł się echem wśród murów zamku. Jego wzrok był zamglony, ale
dostrzegł, że w jego stronę biegnie młode dziewczę w długiej, błękitnej sukni.
Nie patrzyła przed siebie, oglądała się w tył, jakby panicznie się bała, że
ktoś ją dopadnie – to było całkiem możliwe, bo choć szary król zginął, to jego
żołnierze wciąż penetrowali zamek.
Levin opuścił miecz na ziemię i
rozstawił ramiona w bok, aby uspokoić spanikowaną i zapłakaną niewiastę.
Dziewczyna odwróciła głowę dopiero wtedy, kiedy usłyszała przed sobą oddźwięk
upadającej na podłogę stali. Kiedy wpadła w ramiona księcia zaczęła wrzeszczeć
i wyrywać się jakby opętał ją duch, książę był jednak dostatecznie silny, by
przytrzymać ją w miejscu.
– Nie zrobię ci krzywdy –
zachrypiał, zdając sobie sprawę z tego, że nie używał słów od kilkunastu
godzin, a ostatni łyk wody pociągnął przed ostatecznym najazdem szarego ludu,
który nastąpił wczoraj. Podczas wojny nie było czasu na traktowanie swojego
ciała z należytą godnością.
– Proszę, zostaw mnie, zostaw –
płakała dalej dziewczyna, uderzając słabymi, bladymi pięściami w pierś księcia.
Levin chwycił za nie delikatnie i odsunął je od siebie. Zanim dziewczyna
zdołała zaprotestować, przyciągnął ją do piersi i przytulił. Ta zesztywniała.
Już dawno stracił rozsądek. Nie
wiedział co robi. Trzymając w ramionach ciepłe i drobne ciało czuł się jednak
wyjątkowo dobrze, tak więc nie próbował się odsuwać. W tych miodowych włosach
pachnących kwiatami bzu mógł usnąć, zapaść się już na wieki.
– Kim jesteście, panie? – spytał
cieniutki, drżący głos.
– Książę Levin Danneville –
wymruczał w jej włosy. – Nie. Król Levin Danneville z Astrantii.
– Och – szepnęła nieśmiało
dziewczyna. Nareszcie ustąpiła i wczepiła drobne piąstki w wojenną szatę
młodzieńca. Świadomość tego, że nie ma do czynienia z wrogiem, a z
sprzymierzeńcem dodał jej odwagi i stłumił jej paniczny niepokój o własne
życie.
– A ty?
– Księżniczka Delionu, Amaris
Dain – odpowiedziała nieśmiało.
Levin odsunął się i spojrzał w
twarz dziewczyny. Rzeczywiście. Miała oczy króla Gerthara – duże, mądre,
zielone jak listowie kwitnących wiosną drzew. Jej cera była blada jak śnieg,
usta czerwone jak dojrzewające wino, długie włosy lśniły w słońcu jak miód.
Księżniczka Amaris miała
ukończone ledwie piętnaście lat. Nie była następczynią tronu, tak więc prędzej
czy później zostałaby oddana w ręce jakiegoś królewicza z innego państwa.
Dlaczego miałaby nie być jego nagrodą?
Przyszły król Astrantii
uśmiechnął się szeroko. Niepodejrzewająca niczego Amaris odwzajemniła nieśmiało
uśmiech. Za swoją nieuwagę i naiwność musiała przypłacić życiem, ale takim,
które miała spędzić już na zawsze w Astrantii.
Levin w genach odziedziczył
magię iluzji. Potrafił wedrzeć się do głowy każdego człowieka i zrobić z jego
umysłem, co tylko rzewnie mu się podobało. Mógł zmieniać wspomnienia, uśpić
kogoś na całe wieki lub uczynić go swoim niewolnikiem. Żadnej z tych rzeczy nie
uczynił jednak Amaris, zaledwie pozbawił ją świadomości na kilka dni, podczas
których podróżowali w samotności do zamku w Astrantii. Król Delionu nie został
powiadomiony o niezrównoważonych czynach następcy, Levin wiedział, że gdyby
wydało się, iż porwał księżniczkę, rozpętałaby się kolejna wojna.
Dlaczego zrobił coś tak
niedorzecznego? Nie potrafił na to jednoznacznie odpowiedzieć. Kiedy spojrzał w
te zielone, przerażone oczy, wiedział już, że ją chce. Poza tym rozpaczliwie
potrzebował królowej i dziedzica, który zapewni mu ciągłość rodu. Amaris była
jego nagrodą, jego uspokajającym trofeum z wojny, która pozostawiła na jego
sercu piętno. Nie myślał racjonalnie. Przez całą podróż był jak śnięty, a kiedy
już wrócił na zamek przespał kolejne dwa dni. Dopiero po przebudzeniu doszło do
niego, jak wielką głupotę popełnił.
Astrantia okryta chwałą zyskała
nowego króla tydzień po zakończeniu wojny. Koronację świętowano hucznie, choć z
lekką nutą żałoby po poprzednim królu. Tego dnia odbył się również ślub. Młoda
księżniczka, która nie dowierzała temu, że została porwana, silnie
protestowała, ale Levin w końcu nauczył ją posłuszeństwa. Nie stosował
przemocy, nie była ona w stylu jego ugodowej natury, podczas małżeńskich kłótni
milczał, a potem zamykał swoją żonę w komnacie na cały kolejny dzień,
przysyłając do niej tylko służących z pożywieniem. Amaris szybko straciła swój płomienny
zapał, kiedy zauważyła, że nic nie jest w stanie wrócić jej poprzedniego życia.
Stała się osowiała, dziwnie uległa i jeszcze bledsza niż wcześniej. Król Levin
wykorzystał okazję i spełnił swoją powinność, płodząc członka królewskiego
rodu, jego głowę zajmował odtąd tylko i wyłącznie kraj.
Amaris pomimo obrzydzenia
odnalazła w nowej sytuacji promyk nadziei. Od małego wpajano jej, że pewnego
dnia będzie musiała urodzić członka rodziny królewskiej, który odtąd stanie się
bliski jej sercu. Tak też było. Bardzo przywiązała się do rosnącego w jej
brzuchu następcy tronu. Jej uśmiechnięta buzia i delikatna dłoń, która gładziła
co dzień małego, ukrytego wewnątrz niej samej dziedzica, wzbudzała w królu
Levinie spokój. Po pewnym czasie dostrzegł, że zakochał się w tej młodej,
troskliwej dziewczynie, tak samo jak i cały lud Astrantii.
Amaris bała się swojego męża,
uznawała go za potwora, nawet, jeśli nie robił jej krzywdy. Jeszcze długi czas
miała mu za złe, że niecnie ją wykorzystał i porwał do swojego królestwa.
Wszystko zmieniło się w dniu, kiedy na zamek przybył skrytobójca gotowy zabić
królową i następcę tronu. Gdyby nie Levin, który słysząc jej krzyki z
sąsiedniej komnaty, przybiegł natychmiastowo z mieczem w dłoni i w towarzystwie
swoich gwardzistów, szybko skończyłaby swój młody żywot. Levin ją obronił i sam
mało nie stracił przez to życia. To właśnie wtedy dostrzegła troskliwą stronę
jego duszy i szczerze go pokochała.
Sevrin Danneville urodził się
zimą, w towarzystwie krzyków i płaczu własnej cierpiącej matki. Imię
odziedziczył po krainie zwanej Sevrą, w której przyszło mu żyć, a w kolejnych
latach królować nad jedną z części jej ziem. Był elementem łączącym serce
królowej Amaris i króla Levina. Kiedy jego czarna główka wystawała znad białego
puchu, świat nie mógł się nadziwić urodzie małego dziedzica. Danneville’owie
byli z niego bardzo dumni.
– Pokochałam go od pierwszego
wejrzenia, Levinie. – Amaris uśmiechała się słabo. Miała głowę wtuloną w
poduszkę. Jej zmęczoną twarz zdobiły rumiane plamy. W kominku płonął ogień,
który nadawał jej szklanym oczom nowego blasku.
Levin kiwnął głową z uśmiechem.
– Będzie rozpieszczany na
wszelakie możliwe sposoby, ale wyrośnie na mądrego króla – powiedział cicho,
gładząc czarny puszek na małej główce śpiącego niemowlaka.
– Chciałabym go pokazać moim
rodzicom, Levinie – szepnęła młoda królowa. W jej głosie pobrzmiewała nadzieja
i równoczesny strach. Starała się patrzeć prosto w oczy męża. Kiedyś powiedział
jej, że tonie w zieleni jej tęczówek, a przez to był w stanie zrobić dla niej
co tylko sobie zamarzyła. Naiwnie w to wierzyła.
Władca westchnął ciężko i
odchylił się na krześle. Przez ostatni rok niezwykle się postarzał, choć miał
tylko dwadzieścia lat. Rządzenie państwem dodało mu kilka zmarszczek i mnóstwo
zmartwień. Od niedawna jego największym zafrasowaniem była również rodzina, pod
którą w końcu wybudował fundament składający się z miłości i zaufania.
– Twój wyjazd do Delionu nie
jest możliwy, Amaris. To niebezpieczne – powiedział zmęczony.
– Levinie, proszę. – Królowa
uniosła się na łokciach i skrzywiła z bólu. W jej oczach pojawiły się łzy. I
choć serce króla się łamało, nie mógł na to pozwolić.
– Nie. Nie zmienię zdania. Nie
mogę pozwolić na to, aby Astrantia została oskarżona o uprowadzenie księżniczki
Delionu. Nie mogę pozwolić, żeby to sam król został oskarżony – powiedział
twardo. – Nigdy nie chciałem cię porwać, Amaris. Byłem oszołomiony wojną,
stratą, przygnieciony obowiązkami, nie wiedziałem, co robię, po prostu ciebie
chciałem.
Królowa zapadła się w poduszkę
i zacisnęła czerwone usta prawie do krwi.
– Ale teraz… teraz jesteśmy ze
sobą z miłości i mamy syna. Ojciec ci wybaczy, a ja… ja w razie czego będę
mogła skłamać – powiedziała łamiącym głosem.
Levin potrząsnął głową. Nie
zmieniał zdania tak łatwo. Był stanowczy i surowy.
– Nie chcę mieć na względzie
kolejnej wojny. Następnej nie przeżyję – szepnął władca, przymykając powieki. –
Sevrin jest za młody, by przejąć po mnie tron, a ty nie jesteś przygotowana do
władania państwem.
Nim jego żona ponownie zdołała
zaprotestować, wkradł się do jej umysłu i zrobił to, co już dawno powinien
zrobić. Ból serca stał się nieznośny, ale nie mógł pozwolić na zniszczenie
tego, co przez lata budował wraz z ojcem. Astrantia była potęgą. Astrantia
miała zostać potęgą.
– Zapomnij o Delionie. Zapomnij
o ojcu. Zapomnij o matce. O swoim rodzeństwie. Należysz do mnie i to mi
będziesz służyć. Jesteś córą Astrantii. Kiedy przypomni ci się twoje królestwo,
wrócisz wspomnieniami do szczęśliwych dni, które razem spędziliśmy i do twego
syna. Nigdy więcej tam nie wrócisz, Amaris. Musisz się z tym pogodzić.
Królowa spojrzała na niego
maślanymi oczami, poruszając lekko ustami. Król miał się nigdy nie dowiedzieć,
co wtedy wyszeptała. Gdyby usłyszał, wiedziałby, że najgłębsze uczucia żywione
do miejsc i ludzi nigdy nie wygasają.
Przeczytałam wszystko na jednym tchu, a ręka dzierżąca wafelek zastygła mi w połowie drogi z talerzyka do twarzy xD
OdpowiedzUsuńAaaaach, nie wiem ! xD Zostawiłaś mnie z takimi mieszanymi uczuciami! Oczywiście pozytywnymi, ale....! Nie wiem, co mysleć na temat Levina. Z jednej strony skurczybyk jak cholera, beznamietnie wpartujacy się w krew na rękach, widzi o lasencje BIERE i wgl ta magia!! I powinnam go nienawidzić za to co robi, ale podoba mi się ta postać strasznie! :D Amaris jest w tym wszystkim najbiedniejsza, ale i tak jest dzielna i tak ją wpieram! :D ALE CO ONA MU POWIEDZIAŁA?! dlaczego takie zakończenie, znaczy zajebiste, ale ja chce wiedzieć!!!!11ONE
Dobre, mocne, a i tytułmimo, że prosty to trafia w głąb. :D Fajnie, że znów można Cię poczytać :D
To je właśnie Levin! Chujek jakich mało >D! Aż się dziwię, że go polubiłaś XD!
UsuńPrzepraszam, wiem, że jestem złą autorką huehuehue.
Dziękuję za komentarz łiiii <3. Ja też się cieszę, że wróciłam!
Ha, mówiłam Ci, że wiem, z jakiego swojego cyklu zaczerpniesz? Za dobrze Cię już znam ;)
OdpowiedzUsuńNie lubię Levina. Manipulant straszny i choć może nosi w sobie jakieś tam ukryte dobro, nie potrafię obdarzyć go choć cieniem sympatii.
Aczkolwiek opowiadanie w swoim mroku dość przyjemne, jak zwykle zresztą.
Pozdrawiam!
Ja też go nie lubię! Ale właśnie taki miał być >D! Żeby się go nie lubiło!
UsuńDziękuję <3.
Z Levinem mam tak, jak z kilkoma innymi postaciami. Nie mam go za co lubić, a jednak coś w nim jest, co mnie przyciąga. Skurczybyk jest i tyle. Aż się dziwię, że nie trzymał tej biednej dziewczyny w iluzji przez cały czas.
OdpowiedzUsuńFajnie rozwijasz to uniwersum i jestem bardzo na tak, żeby zapoznać się z resztą tego, co szykujesz.
Pozdrawiam