Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

niedziela, 11 grudnia 2016

[17] Nie zdam ~ SadisticWriter



Tydzień temu był tekst o la bonne fée, w tym tygodniu też o nich będzie, tyle, że fabuła będzie miała już trochę więcej wspólnego z serią „W cieniu nocy”. Historia dzieje się kilka lat przed tym, jak la bonne fée pojawiły się w WCN. Tutaj mają po 16 lat. Główna bohaterka to Madlene – postać, która początkowo miała być mną, ale ostatecznie tak uciekła od mojej osoby, że nie traktuję jej już jak siebie. Jeśli ktoś czytał poprzedni tekst to… Saphine jest jej przodkinią!
Osobiście nie wiem co sądzić o tym opowiadaniu. Pisałam go z nikłą chęcią. Jest długi, to na pewno i z pewnością nie należy również od moich najlepszych tekstów, ale… chyba da się to czytać.
***
Nie zdam – pomyślała Madlene dzisiejszego poranka, kiedy stanęła przy szafce szkolnej. Wierzyła w złe omeny, a to, że wszystkie podręczniki, zeszyty i przybory do pisania wyleciały jej na podłogę, na pewno nie było dobrym zwiastunem. Odkąd wstała, nic nie było takie, jak powinno być. Najpierw wywróciła się na schodach i stłukła kolano, potem spóźniła się na autobus, bo zgubiła buta, w szkole miała bliskie zderzenie z drzwiami, a kiedy wbiegła do sali matematycznej, krzycząc „przepraszam za spóźnienie!”, wpadła na ławkę i wylądowała jak długa na podłodze. Prawdopodobnie cała klasa zobaczyła jej majtki w różowe truskawki, bo potem gdziekolwiek nie poszła, słyszała podszeptywanie na temat wzoru jej bielizny. Ponoć ludzie w klasie kłócili się o to, czy aby na pewno widzieli truskawki czy może jednak pomidory. Madlene nienawidziła pomidorów i najchętniej posłałaby wszystkie do piekła.
Przyszła (bądź nie) la bonne fée, walnęła głową w szafkę i jęknęła cicho. Karty tarota nie przepowiadały jej zbyt pozytywnych wydarzeń. Nie do końca rozumiała co chciały jej przekazać, ale z pewnością uszkodzenie kogoś, panika, bezradność i łzy nie zapowiadały niczego dobrego.
Od XIX wieku, kiedy oświata się rozwinęła, powstała specjalna szkoła dla la bonne fée. Pierwsza z nich pojawiła się w Paryżu – miejscu, skąd czarodziejki się wywodzą. Każda z młodych dziewczynek obdarzonych magią, miała obowiązek uczęszczać na zajęcia pod groźbą zapieczętowania mocy i kary więzienia (tak! Więzili wtedy dzieci!). Szkolenie zaczynało się od piątego roku życia, a kończyło w grudniu, kiedy wszystkie czarodziejki miały już po szesnaście lat. Wyjątkiem były te dziewczynki, które urodziły się pod koniec grudnia – musiały czekać do przyszłego roku, żeby z innymi, młodszymi koleżankami przejść przez ostateczny test. W XIX wieku bardzo surowo traktowano młode czarodziejki. Było tylko jedno podejście do egzaminu. Kiedy ktoś go nie zaliczył, usuwano mu wszystkie wspomnienia i moc – to samo działo się z rodziną owej osoby. Dziś na szczęście zasady były łagodniejsze – egzamin można było zaliczać po dwanaście razy – za trzynastym, który był w rozumieniu dzisiejszych czarodziejek złą liczbą, pozbawiano la bonne fée magii, w obawie przed tym, że mogłyby przejść na złą stronę i zmienić się wiedźmy. Niby Madlene nie miała się czym przejmować, ale prawda była taka, że każdy w jej rodzinie liczył na to, że zda za pierwszym razem. Nie chciała być znowu odmieńcem. Wystarczyło jej to, że nie była najlepszą użytkowniczką starożytnego śpiewu.
Każda z la bonne fée miała inną magię. Zapoczątkowały ją Cztery Wielkie Czarodziejki – Nivareth, która posługiwała się magią wiatru, Livianne, która posługiwała się magią ziemi, Marisel, która władała ogniem i Vivien, posługującą się magią wody. Z czasem przodkinie pierwszych la bonne fée, zaczęły łączyć swoje moce i tworzyć nowe kategorie czarów. W XXI wieku rzadko która czarodziejka posługiwała się magią żywiołów, uznawaną za magię pierwotną. Każda z przyjaciółek Madlene posługiwała się innymi czarami – Alex potrafiła strzelać piorunami i zmuszać kogoś do mówienia prawdy, Martha posiadała magię mentalną – potrafiła przesyłać ludziom do umysłów różne sceny z filmów, bajek i z życia, jej drugą, mniejszą zdolnością była umiejętność lewitowania, tyle, że nie potrafiła unosić ludzi, ta moc sprawdzała się tylko przy drobnych przedmiotach, Silvia usypiała ludzi i pomagała ich leczyć, Patricia posługiwała się lodową magią, a oprócz tego mogła tworzyć z lodu dowolny przedmiot o jakim pomyślała. Jeżeli chodziło o Madlene, miała tylko jedną, nieopanowaną zdolność: śpiew. Istniały dwie drogie jej wykorzystywania. Stwarzanie własnych piosenek, które skłaniały świat i ludzi do określonych czynów lub używanie starożytnych pieśni, których nie dało się nauczyć na pamięć – każda śpiewająca la bonne fée miała je w sobie. Madlene jeszcze nigdy nie użyła starożytnych pieśni. Nie potrafiła. Tworzenie własnych piosenek też nijak jej wychodziło. Jej głównym problemem był strach przed wystąpieniami. Kiedy miała ćwiczyć swoje umiejętności przed całą klasą, nagle zaczynała fałszować, co wzbudzało u innych rozbawienie. Madlene nie była najlepszą uczennicą szkoły dla la bonne fée. Zawsze tkwiła gdzieś na szarej liście zaliczeniowej i z trudem przechodziła na następne lata. O wiele lepiej radziła sobie w szkole dla zwykłych ludzi, gdzie bez problemu zdobywała piątki. Nauczyciele ze szkoły dla la bonne fée patrzyli na nią z politowaniem, kiedy mówili o egzaminie. Wielu z nich przewidywało, że nie zaliczy go za pierwszym razem.
Madlene oderwała się od szafki i spojrzała na telefon. Za jakieś pięć minut zostanie ogłoszona główna tematyka zaliczenia – Martha, która wcześniej skończyła lekcje, miała dać znać swoim przyjaciółkom, czy jest to coś bardzo złego, czy trochę mniej. Z tego powodu Madlene nie mogła ustać w miejscu.
Schyliła się, zebrała swoje zeszyty i książki, wpakowała je do szafki, a potem odwróciła się i ruszyła w stronę schodów. Następne zajęcia miała na pierwszym piętrze, zostało jej jeszcze pięć minut do rozpoczęcia angielskiego. To będzie ostatnia lekcja w szkole dla ludzi, którą dzisiaj odbędzie. Po nich miała zawsze godzinę przerwy, żeby coś zjeść i dotrzeć na zajęcia do szkoły dla la bonne fée. Zazwyczaj trwały od czterech do pięciu godzin. Wieczorami wracała zmęczona i nie miała już kompletnie na nic siły. Jeżeli zaliczy egzamin, jedenastoletnia męczarnia związana z magicznym szkoleniem nareszcie się skończy i będzie miała mnóstwo wolnego czasu dla siebie. W końcu będzie mogła robić to o czym dawno marzyła. Tyle nieprzeczytanych książek mieściło się na jej półkach w pokoju!
Lekko podniesiona na duchu czarodziejka, zeskoczyła z ostatniego schodka. Nie spodziewała się, że ktoś akurat w tym momencie będzie chciał zabrać swój plecak, który nie powinien leżeć pod schodami. Szelka na której Madlene stanęła, spowodowała, że poleciała do przodu. Nie byłaby na siebie zła, gdyby upadła na kamienne podłoże sama, niestety, pociągnęła za sobą kogoś jeszcze. Obydwoje leżeli teraz obok siebie na podłodze. Madlene chwyciła się za nos i jęknęła. Bała się, że mogła go złamać. Pomiędzy palcami wyciekała jej krew. Chwilowo o tym zapomniała, gdy zobaczyła, że chłopak, który obok niej wylądował był jej kolegą z ławki.
– O matko! – wyrzuciła z siebie piskliwym głosem i przyłożyła rękę do ust. Ściekająca po jej twarzy strużka krwi wyglądała w tym momencie zabawnie. – Aren, przepraszam!
Blondyn potarł tył głowy i uśmiechnął się krzywo.
– W porządku, nic mi nie jest – powiedział spokojnie i spojrzał w twarz dziewczyny. – Za to ty…
– Nic się nie dzieje – przerwała mu Madlene i otarła krew, rozmazując ją po całej buzi. Jej niewinny uśmiech w połączeniu z czerwienią wyglądał odrobinę makabrycznie.
Aren podniósł się z podłogi i podał koleżance pomocną dłoń. Madlene ją przyjęła, podobnie jak chusteczkę, którą zaraz przyłożyła do nosa. Koledzy z ławki stali chwilę w miejscu nie odzywając się do siebie i patrzyli sobie w twarz. Madlene uwielbiała tą blond, roztrzepaną czuprynę Arena i te jego pochmurne oczy. Sprawiały, że miała problem ze skupieniem się na angielskim, dlatego nauczycielka tak często ją o wszystko pytała.
– To… – zaczęła niepewnie dziewczyna. – Ja… spóźnię się na zajęcia – dodała szybko i zanim chłopak cokolwiek powiedział, chwyciła za swoją torbę i pobiegła do łazienki. Kiedy spojrzała w lustro, jęknęła donośnie. Gorzej już dziś nie mogło być! Zrobiła sobie obciach przy chłopaku, który jej się podobał! Musiała wyglądać jak straszydło, kiedy próbowała się uśmiechnąć!
Madlene z trudem powstrzymała łzy. Teraz była już pewna tego, że nie zaliczy dzisiejszego egzaminu. Była bez sił. Nie wierzyła w siebie ani trochę. Przez chwilę zastanawiała się, czy w ogóle przystąpić do testu.
Telefon zabrzęczał jej w kieszeni. Chwyciła za niego i nim pomyślała o tym, że to najprawdopodobniej Martha, która oznajmi jej, jaki jest temat egzaminu, odczytała SMS-a.
Dzisiejszy test nie odbywał się poprzez walkę na noże i trucizny, lecz słowa i umiejętności socjalne. A w tym… nie była zbyt dobra. Czy miała to uznać za egzamin ustny z wiedzy o magii? A może nauczyciele planowali coś o wiele gorszego, do czego będzie musiała użyć słów?
Madlene spojrzała w lustro załamana.
Za nic w świecie nie chciała używać swojej magii.
***
– Mad, przestań chodzić w tą i z powrotem – odezwała się z westchnięciem Martha. – To ponoć najłatwiejszy rodzaj testu, jaki mógł się nam przytrafić, czego się boisz?
– Nie wiem, może tego, że moje zdolności interpersonalne leżą? – spytała z niemrawym śmiechem dziewczyna, zataczając kolejne koło wokół ławki.
Wszystkie szesnastoletnie la bonne fée zebrały się już w sali egzaminacyjnej. Dokładnie za dziesięć minut miało odbyć się losowanie zadań. Potem z ułożonej przez nauczycieli listy wywoływane będą kolejne osoby, które będą miały maksymalnie piętnaście minut na wypełnienie swojego zadania. W komisji egzaminacyjnej zasiadały cztery osoby. Będą obserwować całe zajście i surowo oceniać potencjalne kandydatki na la bonne fée. Od tego testu będzie zależeć tak naprawdę wszystko. Dziewczęta były przygotowywane do tego dnia odkąd tylko nauczyły się chodzić. W ich domach magia była codziennością. Byłoby dziwnie, gdyby choć jedna z nich straciła możliwość jej używania.
Madlene złapała się za głowę i jęknęła cicho.
– Niech będzie już jutro!
– Witaj w piekle – odezwała się Alex z wrednym uśmiechem.
Do sali wkroczyła dziarskim krokiem zadowolona profesor od teorii magii. Miała minę, jakby chciała wszystkim powiedzieć, że obleją. Żadna z dziewcząt nie była zadowolona z jej obecności. Wiedziały, że była jędzą i niosła ze sobą najprawdziwszego pecha.
– Ustawić się w kolejce! – krzyknęła władczo. Jak zgraja robotów czarodziejki ustawiły się w równym rzędzie. Madlene była osobą, która zamykała kolejkę do piekła. – Nie zdradzacie sobie nawzajem jakie macie zadania, zrozumiano? Inaczej z miejsca was obleję – prychnęła kobieta.
Madlene za każdym razem zastanawiała się, dlaczego ta jędza została la bonne fée? Nie wyglądała na kogoś, kto z radością czynił dobro, a przecież takie było główne zadanie czarodziejek.
W pomieszczeniu znajdowała się tylko dwudziestka dziewcząt. Kolejka zleciała naprawdę szybko. Madlene z niepokojem obserwowała Marthę i Alex, które pobierały swoje zadania. Pierwsza z nich odetchnęła z wyraźną ulgą, druga się skrzywiła – widocznie trafiła na coś, czego wyjątkowo nie lubiła, Mad była jednak pewna, że obydwie zaliczą swoje zadania. Miały dobre oceny z przedmiotów praktycznych. W przeciwieństwie do niej.
– Na co czekasz? – spytała profesor Smaller, kiedy nadeszła kolej Madlene. Dziewczyna spojrzała na nią zdezorientowana. Nawet nie zdążyła zanurzyć ręki w pudełku. Nauczycielka włożyła jej w dłonie ostatnią karteczkę, bo nie miała ochoty dłużej na nią czekać. Lekko przestraszona Madlene, odsunęła się w bok. Zanim zdążyła chociażby rozwinąć kartkę, pani profesor spiesznie przeczytała z listy jej imię i nazwisko. Białe zawiniątko opadło na podłogę, a zdezorientowana Madlene wstrzymała dech. Nawet nie zdążyła dowiedzieć się jakie przypadło jej zadanie! Na dodatek kiedy chciała podnieść karteczkę, profesor Smaller sama przywołała ją magią. To nastąpiło zdecydowanie za szybko! Inni mieli czas na zapoznanie się z treścią, a ona nie! Gdzie tu sprawiedliwość?!
Dziewczyna zbladła i splotła ze sobą spocone dłonie. Tak bardzo bała się mającego nadejść testu. Myślała, że będzie miała trochę więcej czasu na przygotowanie się i ustalenie strategii.
– No, proszę, panno Barrel – zaczęła kpiąco nauczycielka, czytając zawartość karteczki. – Zdecydowanie najciekawsze zadanie tego egzaminu.
Najciekawsze, nie oznaczało, że prostsze.
– A-ale jakie? – spytała dziewczyna, a gdy dojrzała zabójcze spojrzenie nauczycielki, dodała drżącym głosem: – N-nie zdążyłam nawet przeczytać.
– Przywołanie jednej z Wielkich Czarodziejek, która jest twoją przodkinią i przekonanie jej w ciągu piętnastu minut, że jesteś godna miana la bonne fée – wyrzuciła z siebie znudzona kobieta.
W pomieszczeniu zaległa cisza. Nie tylko Madlene wstrzymała w tym momencie dech.
To naprawdę było najgorsze zadanie, jakie mogło jej się trafić! Nie dość, że nie potrafiła rozmawiać z ludźmi, których nie znała, to jeszcze będzie musiała użyć tej nikłej zdolności na jednej z Wielkich Czarodziejek! To się w głowie nie mieściło! Przecież to dzięki nim teraz tutaj stała. Ta pierworodna czwórka była dla wszystkich la bonne fée jak bóstwo! Jak rozmawiało się z Bogami? Jak przekonywało się ich do tego, iż jest się godną swego magicznego miana osobą?
Kiedy profesor Smaller chwyciła zszokowaną i przerażoną dziewczynę za ramię, nie było już odwrotu. Mad spojrzała na swoje przyjaciółki, które wyglądały na lekko zaniepokojone. Równocześnie wystawiły w górę zaciśnięte w pięść kciuki, przekazując jej tym samym swoje własne szczęście. Madlene nie zdążyła nawet na to odpowiedzieć. Profesor Smaller przekręciła gałkę nad klamką tajemniczych drzwi i zmieniła napis z „Sali egzaminacyjnej” na „Salę rytualną”.
– Na szczęście nie będziesz musiała sama przywoływać Czarodziejek – mruknęła od niechcenia profesor Smaller. Doskonale pamiętała o tym, że Madlene nigdy nie udało się do końca dobrze wypełnić żadnego rytuału przywołania. Gdyby temat egzamin dotyczył właśnie nich – z miejsca nie zaliczyłaby zadania. Na szczęście chodziło o samą komunikacje interpersonalną, wzbogacaną o użycie magii, gdy sytuacja będzie tego wymagać. Każda niedojda-czarodziejka poradziłaby sobie z tym. No, dobrze, zależy jeszcze kto był przodkinią tej dziewczyny.
Madlene została wrzucona w sam środek kręgu, oświetlonego świecami. W ciemnościach dostrzegła komisję egzaminacyjną. Kiwnęła im głową witająco. Mało nie wywróciła się o jedną ze świeczek. Musiała wziąć głęboki wdech i się uspokoić.
– Panno Barrel – odezwała się dyrektorka szkoły dla la bonne fée. Była miłą i uśmiechniętą panią, która samym spojrzeniem dodawała otuchy. – Czy zasady egzaminu są pani znane?
– T-tak – odpowiedziała niepewnie dziewczyna.
Dyrektorka skinęła głową swojej koleżance po fachu, dając jej tym samym do zrozumienia, że może przystąpić do rytuału przywołania. Nauczycielka w podeszłym wieku, podeszła do kręgu i wyciągnęła przed siebie rękę. W drugiej dłoni trzymała księgę zaklęć.
– Kiedy minie czas, zostanie pani z powrotem przyzwana. Będziemy cały czas panią obserwować – powiedziała dyrektorka. – Życzymy powodzenia.
Madlene przełknęła ślinę i pokiwała głową.
Starsza nauczycielka zaczęła czytać fragmenty zaklęcia w języku francuskim. Może śpiewająca czarodziejka nie była dobra w praktyce, ale teorię miała wykutą na blachę. Tylko w nielicznych rytuałach używało się języka rodzimego czarodziejek. To było jedno z potężniejszych zaklęć przywołania. Gdyby coś poszło nie tak, mogłaby utknąć pomiędzy światem mentalnym a rzeczywistym.
Dziewczyna zacisnęła mocno powieki, żeby nie być świadkiem swojego końca. Stała tak kilka dobrych minut aż w końcu poczuła silny podmuch wiatru. Kiedy otworzyła oczy, wydała z siebie krótki okrzyk przerażenia. Nie sądziła, że stanie na szczycie jakiejś wieży i będzie spoglądać w dół. Mało brakowało, a poślizgnęłaby się na metalowej konstrukcji i poleciała jak ptak bez skrzydeł. Teoria mówiła o rytuałach tyle, że nawet podczas nich można było zginąć. Madlene wolała przeżyć, nawet, jeżeli nie zaliczy egzaminu.
– Barrelowie – dosłyszała ciche prychnięcie. – Nigdy  nie dacie mi spokoju, co?
Przestraszona i blada dziewczyna spojrzała w bok. Obok niej stała jedna z Wielkich Czarodziejek i na jej nieszczęście, była to Nivareth – wiedźma przekupstwa.
Madlene z trudem powstrzymała się od wydania z siebie jęku. Tak, karty to przewidziały. Ten dzień nie mógł być bardziej tragiczny.
W historii poczęcia la bonne fée dużo mówi się o Vivien, dużo mówi się o Livianne i dużo o Marisel, najmniej o Nivareth, która zapoczątkowała również ród złych wiedźm. Czy akurat ona musiała być jej przodkinią? Będzie musiała się z nią targować, a ona nawet nie miała czego jej oferować!
– Ja… bo… ja tu tylko po… bo to egzamin – zaczęła przestraszona Madlene. W jej oczach zebrały się łzy. Była już bliska od tego, żeby się poddać. Nie dość, że miała lęk wysokości to jeszcze nie potrafiła zacząć normalnej rozmowy z wiedźmą. Wiedźmą, nie czarodziejką, a po nich można było spodziewać się naprawdę wszystkiego. Madlene znała jedną wiedźmę, była jej ciotką. Niewiele się o niej mówiło na głos, a to dlatego, że Barrelowie mieli na ogół dobrą reputację.
– Czego chcesz? – spytała władczo Nivraeth, zadzierając głowę do góry. Była kobietą o przerażająco pięknej urodzie. Krucze, długie włosy powiewały jej na wietrze, oczy mieniły się wszystkimi odcieniami nieba, piekielnie czerwone usta odznaczały się wyraźne na bladej skórze. Nie miała przyjemnego spojrzenia. Patrzyła na młodą czarodziejkę z pogardą. Madlene bardzo żałowała, że w przeciwieństwie do Nivareth wygląda jak obdartus w krótkiej spódniczce. W czasach wiedźmy taki ubiór mógł poświadczyć o niesławnym zawodzie kobiety. Patrząc na długą, pozłacaną suknię i falującą na wietrze szkarłatną, aksamitną szatę jednej z Wielkiej Czwórki, Madlene poczuła się jeszcze gorzej.
– Ja... – Dziewczyna wzięła głęboki wdech. – Chodzi o to, że zostałam tu przyzwana na egzamin. Mam… mam cię przekonać, że nadaję się do bycia la bonne fée. Jesteś moją przodkinią.
– Nie pouczaj mnie – powiedziała władczo Nivareth, kierując ostrzegawczy palec wskazujący w stronę swojej rozmówczyni. – Doskonale wiem, kim jesteś. Jesteś trzecią z rodu Barrelów, która miała czelność się tu zjawić. Jak na razie robisz najgorsze wrażenie. – Wiedźma zmierzyła szesnastolatkę z obrzydzeniem.
Madlene zaśmiała się niemrawo. Dlaczego nie była tym zdziwiona?
  Przykro mi, nie jestem najlepszą kandydatką do… takich spotkań. Nie prosiłam się o to, naprawdę – powiedziała niepewnie. Wiatr szarpnął za jej włosy, jakby chciał zrzucić ją z wieży. Dopiero teraz Madlene zwróciła uwagę na to, gdzie się znajduje. To nie była zwyczajna konstrukcja. To była sama wieża Eiffla. Tym samy po raz pierwszy miała okazję znaleźć się w Paryżu – miejscu, skąd wywodzą się wszystkie la bonne fée.
– Zamiast się tłumaczyć, powiedz, co masz mi do zaoferowania – skwitowała chłodno wiedźma, zakładając ręce na piersi.
Madlene postawiła krok do przodu i przytuliła się bardziej do metalowej konstrukcji. Zapewne wyglądała teraz jak małe dziecko, które jest bliskie płaczu z powodu tego, że nie może zejść ze ślizgawki. Tak też się czuła, tylko ta ślizgawka była o wiele za duża.
– A co mogę mieć? – spytała załamana dziewczyna. – Jestem tylko zwykłą szesnastolatką. Nie mam pieniędzy, nie mam żadnych cennych rzeczy i… chcę po prostu zdać ten egzamin. Może… może po prostu stwierdzisz, że nadaję się na la bonne fée, a potem dam ci spokój? To może być dobra wymiana – zaśmiała się niemrawo Madlene. Sama nie wiedziała już co mówi. Chyba ogłupiała, jeśli sądziła, że wiedźma zgodzi się na tak błahy warunek. To była wiedźma przekupstwa. Musiała jej dać coś ważnego. Tylko co? Nie sprzeda jej przecież swojej własnej duszy.
– Bawisz mnie – stwierdziła znudzona Nivareth. – Nie zamierzam wysłuchiwać nieporadnych ladacznic, które mają czelność zakłócać mój spokój – dodała chłodno, a potem machnęła obojętnie ręką. Madlene sądziła, ze to zwykły gest, a przynajmniej do czasu, kiedy mocny wiatry nie oderwał jej rąk od metalowej konstrukcji. Starała się czegoś uchwycić, ale było już za późno. Jej lotowi towarzyszył głośny okrzyk przerażenia.
Gorzej pójść nie mogło! Nie dość, że nie osiągnęła swojego celu to jeszcze ośmieszyła się przed jedną z Wielkich Czarodziejek i została brutalnie zrzucona z wieży Eiffla! Chyba już nigdy nie spojrzy na nią z takim podziwem. Już zawsze będzie miała w głowie wspomnienie, kiedy z niej spadała.
Madlene wiedziała, że gdy będzie tuż nad ziemią, starsza nauczycielka przerwie rytuał przywołania, a ona obleje egzamin. Nie chciała tego. Nie miała w zwyczaju poddawać się już na starcie, choć dojście do właściwego rozwiązania zazwyczaj przychodziło jej z trudem.
Ani dyrektorka, ani pani Smaller nie powiedziały, że nie może używać magii. Wiedziała, że wszystkie nauczycielki uważnie będą jej słuchać, ale nie miała wyboru. Jeśli chciała wygrać, musiała siebie najpierw ocalić.
Madlene przymknęła powieki i wzięła głęboki wdech. Słowa wymyślonej przez nią piosenki zaczęły rozlegać się wśród świszczącego powietrza.

Zatrzymam czas i zacznę od nowa,
O porażce dość – już nic mnie nie pokona,
Cofnę swoje myśli i czyny ku tej chwili,
Chcę, żeby wszyscy dumni ze mnie byli

Kiedy Madlene otworzyła oczy, znów stała przy metalowej konstrukcji, kurczowo się jej trzymając. Zniecierpliwiona Nivareth uniosła brew do góry.
– Rozmyśliłaś się? Masz jakąś konkretną propozycję? – spytała powolnym głosem.
Młoda czarodziejka zacisnęła usta. Chaotyczne myśli plątały się po jej głowie. Nie miała przy sobie żadnej rzeczy, którą mogłaby ofiarować Nivareth, mogła się wspomóc tylko i wyłącznie swoją magią.
– Nivareth – zaczęła z nową siłą w głosie Madlene. – Powiedz mi, brakuje ci czegoś?
Wiedźma uniosła brew do góry.
– Mi? – prychnęła. – Skądże znowu.
Widziała to. Doskonale to widziała. Kobieta kłamała. Naprawdę czegoś jej brakowało.
Madlene starała się odświeżyć pamięć. Kiedyś zajrzała do księgi historycznej swojej matki. Było tam tylko kilka nic nieznaczących fragmentów z życia Nivareth. Na ogół pisanie o niej i mówienie było zabronione. Jedyną rzeczą o której młode la bonne fée miały pamiętać to, że była jedną z pierwszych czarodziejek. Każdy wiedział kim się stała, ale nikt nie wiedział dlaczego. Jej babcia powiedziała jej kiedyś, że to z powodu kochanka. Zbuntowała się przeciwko reszcie swoich towarzyszek, które wprowadziły zasadę zabraniającą kochania ludzkich istot.
Nivareth spojrzała gniewnie na szesnastolatkę. Czytała jej w myślach. Madlene całkowicie zapomniała o tej zdolności! 
– Tak – syknęła wiedźma. – Tak było. Stałam się wiedźmą, bo nie chciałam dłużej słuchać rozkazów. Chciałam być w końcu wolna…
– …Chciałaś po prostu kochać – powiedziała cicho Madlene. Spojrzała ze współczuciem na skrzywioną kobietę. – Rozumiem cię.
– Zrozumienie niewiele ci pomoże – odpowiedziała Nivareth, zadzierając władczo głowę.
– Tak, to prawda. – Mad spojrzała w bok i zamyśliła się. Miała coraz mniej czasu. Musiała myśleć. – Reszta czarodziejek musiała zapieczętować twoje moce – mówiąc to, spojrzała na Nivareth. Tym samym chciała ją zmusić do mówienia.
– Tak. Zabiły również mojego ukochanego – powiedziała z krzywym uśmieszkiem wiedźma. Ten fakt zszokował Madlene. Przecież… przecież one były dobrymi czarodziejkami. Jak mogły zabić kogoś tylko z tego powodu, że nieświadomie i całkowicie przypadkiem pokochał niewłaściwą osobę? – Żyjesz w świecie pełnym kłamstw. Nawet dobre czarodziejki mogą być złe, wystarczy, że będą się po prostu dobrze ukrywać – dodała chłodno. – Moje przyjaciółki nie były niewinne – zakpiła. – Były nawet gorsze niż ja. Tak, zabiły go. Zabiły go z zimną krwią i zadbały o to, abym po śmierci nie mogła się z nim więcej spotkać – syknęła.
– One… przeklęły cię – powiedziała niepewnie Madlene, sama dziwiąc się własnymi słowami. Jeszcze chwila i egzaminatorzy wyrzucą ją ze szkoły, nie dając możliwości zaliczenia testu. Nie powinna dyskutować z Nivareth o takich rzeczach. Podważała to, czego dziewczyna nauczyła się w szkole dla la bonne fée. Przecież klątwy rzucały tylko wiedźmy.
– Tak. Dlatego nigdy tak naprawdę nie zniknęłam – prychnęła kobieta. – Tułam się pomiędzy światami i tylko czasem wysłuchuję próśb ludzi. Spełniam je tylko wtedy, kiedy są w stanie dać mi coś cennego. Zazwyczaj oddają mi swoje dusze. – Nivareth posłała w stronę dziewczyny znaczący, piekielny uśmieszek. Na jego widok przeszły ją ciarki.
– Przykro mi, ale nie zamierzam oddawać swojej duszy tylko po to, aby zaliczyć ten test – szepnęła Madlene. Zrobiła smutną minę. Wiedziała, że stoi teraz na przegranej pozycji. Wysłuchanie szczątkowej historii Nivareth niewiele jej dało.
– W takim razie odejdź – syknęła wiedźma, szykując się do kolejnego ataku. Śpiewająca czarodziejka westchnęła bezradnie. Cóż, spróbuje znowu za rok. Wtedy zapewne dostanie inne zadanie do wypełnienia i nie będzie musiała spotykać się z Nivareth.
Madlene poczuła we włosach wiatr. Wiedziała, że jeszcze chwila i strąci ją w dół. Przestała się tym przejmować. Zaakceptowała swoją przegraną. Cóż, ostatecznie dostała jedną z trudniejszych misji do wypełnienia. Była na tyle beznadziejna, że sobie z nią nie poradziła. Kiepska z niej czarodziejka.
Wiatr strącił ją z konstrukcji wieży. Dopiero wtedy przez chmarę dołujących myśli przedarł się nieśmiały pomysł. Madlene chwyciła się wystającego pręta w ostatniej chwili. Poczuła w mięśniach ból. Miała wrażenie, że coś sobie naderwała, w końcu musiała utrzymać jedną ręką całe swoje ciało.
– Stój! – pisnęła dziewczyna.
Nivareth spojrzała na młodą czarodziejkę z góry i uniosła brew.
– Ja… ja wiem co mogę ci dać! Pozwól mi tylko… na… no, wiesz, niedobrze jest tak zwisać i wypełniać czyjeś pragnienia – zaśmiała się niemrawo.
Wiedźma zastanowiła się chwilę. Ostatecznie uznała, że nie ma niczego do stracenia. Wystarczyło, że machnęła ręką, a jej rozmówczyni powróciła do dawnej pozycji.
– Mów – powiedziała znudzonym głosem. – Masz ostatnią szansę.
Szesnastolatka wyprostowała się i przybrała poważną minę.
– Moją mocą jest śpiew, pozwól więc, że wytłumaczę ci to z jego pomocą.
Nivareth czekała. Założyła ręce na piersi i zaczęła przyglądać się z uwagą użytkowniczce rzadkiej mocy, dziedziczonej wśród Barrelów. Na świecie były tylko cztery pokolenia, które stosowały tę samą magię. Nie była to łatwa sztuka, łatwo można było stracić nad nią kontrolę. Tak, Madlene już raz ją utraciła, dlatego bała się używać swojej mocy. To przez nią jej ciotka została wygnana i stała się wiedźmą. Kochała Madlene, dlatego nie chciała, żeby w tak młodym wieku została pozbawiona mocy przez Radę La bonne fée. To już część przeszłości, powinna wziąć sprawy w swoje ręce.
Szesnastolatka przymknęła powieki i wzięła głęboki wdech. Czuła, że popada w dziwny trans. Nigdy wcześniej tego nie przeżyła. To oznaczało jedno: po raz pierwszy mogła użyć starożytnej, potężnej pieśni po to, aby zrobić coś dobrego.
Wysoki, delikatny głos uniósł się na wietrze, przejmując nad nim całkowitą kontrolę. Teraz nie uderzał chłodem w jej policzki, a ogrzewał je jak promienie słońca. To samo poczuła Nivareth. Wiele już rzeczy w życiu widziała, ale nigdy nie była świadkiem działania mocy śpiewającej czarodziejki. To przedziwne ciepło ogarnęło również ją. Była zmuszona zamknąć oczy.
Wspomnieniami znów była w kojących ramionach tamtego mężczyzny. Tulił ją do siebie i głaskał po długich, czarnych włosach. Szeptał jej czułe słówka do ucha, ogrzewając je swoim oddechem. Tak, czuła to wyraźnie. Miłość, która wszystko jej odebrała. Ta miłość, której jej brakowało.
Nivareth po raz pierwszy od stuleci, szczerze się uśmiechnęła. Madlene nie mogła tego zobaczyć. Wciąż była w śpiewającym transie. Jej pieśń niosła się powolnie ku górze. Nie przewidziała tylko jednej rzeczy: starożytne pieśni pozwalały na krótkotrwałe użycie i potrafiły wyssać z człowieka całą energię. Madlene używała jej po raz pierwszy, dlatego nie wiedziała na ile może sobie pozwolić. Śpiewała całym swoim sercem i duszą, skupiając się na tym, aby Nivareth poczuła ciepło z dawnych lat. Nie potrafiła przywołać zapieczętowanego kochanka, ale potrafiła przywołać wspomnienia i uczucia, które dawały podobny, choć złudny efekt. Czy to wystarczy, aby przekonać wiedźmę?
Gdy dziewczyna zaczynała kolejną zwrotkę powolnej pieśni, jej głos nagle się załamał. To oznaczało limit jej sił. Wykorzystała już za dużo swojej energii. Nie zdążyła nawet spojrzeć na Nivareth, nie zdążyła nawet uzyskać odpowiedzi, czy jest odpowiednią kandydatkę na la bonne fée, po prostu zaczęła spadać w dół. Teraz nie była już w stanie siebie uratować. Przegrała, choć próbowała.
Jej bladą twarz rozszerzył delikatny uśmiech. Póki mogła zrobić coś dobrego, wcale jej to nie przeszkadzało.
– Madlene. Madlene? Hej, Mad, obudź się.
– Odsuń się, do cholery!
– Alex, uspokój się, proszę cię!
Nastąpił głośny trzask pioruna. Dopiero wtedy niebieskie oczy pokonały barierę stworzoną z powiek. Śpiewająca czarodziejka powoli wracała do życia. Najwyraźniej musiała zużyć tak wiele mocy, że straciła przytomność. Tak, karty również o tym wspominały. Jak widać – nigdy się nie myliły.
Madlene uśmiechnęła się delikatnie i zamrugała kilka razy oczami. Dopiero po dłuższej chwili odzyskała właściwą ostrość obrazu. Nad jej głową wisiała Martha i Alex. Wyglądały na niepewne.
– Już? Lepiej się czujesz? – spytała spokojnym głosem Martha.
Madlene pokiwała głową.
– Tak, nie jest najgorzej – odpowiedziała ochrypłym głosem. Jakieś dłonie pomogły jej przenieść się do pozycji siedzącej. Dziewczyna czuła się mdłości i wciąż kręciło się jej w głowie, ale najgorsze już minęło. Znów była wśród żywych ludzi. – Jak wam poszło? – spytała z uśmiechem śpiewająca czarodziejka.
Martha i Alex wymieniły znaczące spojrzenia.
– Cała ty – mruknęła Alexandra i potrząsnęła głową z niedowierzaniem. – Nie zainteresujesz się nigdy tym, co jest najważniejsze.
– A co jest najważniejsze? – spytała niepewnie Mad, robiąc głupią minę. Dopiero teraz spostrzegła, że w jej otoczeniu znajdują się jeszcze inni ludzie. Na przykład nauczyciele, którzy wciąż mieli na nią oko. Kiedy Martha i Alex zaśmiały się cicho, Madlene zbladła i przełknęła ślinę.
– Ja… ja nie zrobiłam nic złego – powiedziała. – To Nivareth sama zaczęła…
– Zdałaś, Mad – stwierdziła nagle Martha.
– Co?
– Zdałaś, do cholery! – poprawiła swoją poprzedniczkę Alex.
– Że jak? – Dziewczyna dalej nie dowierzała.
– Zdała pani, panno Barrel – odezwała się spokojnym i miłym głosem dyrektorka. – Gratuluje.
Śpiewająca czarodziejka oniemiała. Nie dowierzała w to co słyszy! Przecież jej rozmowa z Nivraeth była tak nieudolna, że… że… Nie, to nie mogła być prawda. To był jakiś sen!
Madlene uśmiechnęła się szeroko i rzuciła się w ramiona swoich przyjaciółek. Tylko tak mogła wyrazić swoją radość. Łzami szczęścia i odrobiną czułości.
Marzenia jednak się spełniają.


3 komentarze:

  1. Da się to czytać i to z przyjemnością.
    Dzięki za powrót do bonne fee. Bardzo mi się podobało. Jakbym znów rozmawiała ze stara przyjaciółka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cała Mad. Panikara o dobrym serduszku. Fajnie było przeczytać coś z przeszłości dziewczyn i dowiedzieć się o nich więcej, bo w WCN nie było chyba miejsca na takie szczegóły. W sumie byłam przekonana, że Mad zda, choć kosztowało ją to wiele nerwów. Podobało mi się.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Może odeszłaś od tego, że Mad jest Tobą, nadal macie wspólne cechy.
    Tym shotem uzupełniłaś moją wiedzę o tej czarodziejce, gracias.
    Madlene to może i panikara, ale posiada niesamowitą moc, którą ma możność używać, by zrobić wiele.
    Zasłużyła na zdanie, w końcu dała przodkini chwilę radośco. Bardzo ładny tekst :)

    OdpowiedzUsuń