Tekst
skończyłam pisać przed 3 w nocy. Nie miałam już sił na dogłębne poprawianie,
więc tekst jest jaki jest. Nie potrafię go też racjonalnie ocenić.
To
już chyba trzecie moje opowiadanie na GKP, związane z serią „W cieniu nocy”,
choć akurat to nie do końca ma znanych wcześniej bohaterów. Powiedzmy, że to
zamierzchłe czasy mojego uniwersum. Saphine Barrel dużo może mówić swoim
nazwiskiem. Powiedzmy, że to jakieś cztery, pięć pokoleń za postacią, której
przodkiem Saphine jest (czyli: Madlene). No i Shadaw też ma swoje nazwisko,
które jest związane z WCN, ale ono znajduje się na końcu huehuehe.
Mamy
magię, la bonne fée (a więc: czarodziejki) i cieniste demony. Nooo i co…
J'espère que cela vous plaira!
***
„Zawsze, kiedy będziesz mieć
poważne kłopoty, zajrzyj do tego pokoju, Saphine” – tak powiedział mój ojciec, zanim
umarł. Żadnego „do widzenia”, „kocham cię”, „dbaj o matkę”, tylko ta głupia
gadka o jego tajemniczym pokoju, do którego nikt z wyjątkiem niego nie miał
dostępu. Byłam na niego zła. Nie rozumiałam wtedy, że to jedyna rzecz, jaką
mógł mi przekazać przed swoją śmiercią. Wcale nie musiał się ze mną żegnać –
zawsze powtarzał, że gdy jego dusza ulotni się z ludzkiego ciała, stanie się
częścią przyrody, jako dziecko mocno w to wierzyłam, dziś po prostu to
wiedziałam. Niewypowiedziane słowa mojego ojca unosiły się na wietrze, który
otulał mnie kojąco chłodnym płaszczem każdego wieczora, kiedy kładłam się spać.
Wietrzny świst przekazywał mi jego „dobranoc” i „kocham cię”. O matkę wcale nie
musiałam dbać – zaraz po jego śmierci przyprowadziła do domu kochanka. Ojciec o
tym wiedział. Wiedział, że go zdradza, a mimo tego nie odezwał się ani słowem i
do końca znosił życie w kłamstwie. Robił to dlatego, że bardzo ją kochał. Robił
to po to, żebym wychowała się w normalnej rodzinie. Pozornie normalnej. Cały
mój perfekcyjnie ułożony świat zburzył się w dniu, kiedy odszedł najważniejszy
człowiek mojego życia. Jego istnienie było moim bezpiecznym murem, za którym
kryłam się przed deszczem. Przy nim wiecznie świeciło słońce i niczego się nie
bałam.
Ojciec nauczył mnie jak być
dobrą osobą, ale nie nauczył jak radzić sobie, kiedy wszystko legnie w gruzach,
a ja zacznę topić się w ulewie kłamstw i bólu. Nie nauczył mnie jak pozbierać
cegły muru i na nowo zbudować barierę pomiędzy rozpaczą a radością. Nie
nauczył, że dobro jest słabsze niż zło.
Przystanęłam w połowie drogi
do ostatniego pokoju naszej prywatnej posiadłości. Oczy zachodziły mi mgłą.
Bałam się, że lada moment upadnę. Nie, nie mogłam tego zrobić. Nie byłam tu
bezpieczna. Piekielny kochanek mojej matki zaraz otrząśnie się z szoku i
zacznie mnie szukać.
Drżącą dłonią naciągnęłam
rękaw błękitnej, naderwanej sukni na ramię. Oczywiście z powrotem się zsunął i
obnażył moją bladą skórę. Gdyby matka zobaczyła mnie paradującą w takim stanie
po naszej posesji, skarciłaby mnie, w ogóle nie przejmując się tym, że jestem
ranna i poszarpana. Dla niej nie był ważny stan, dla niej ważne było bycie damą
pełną gracji w każdej sytuacji. Gdybym jej powiedziała, że to jej kochanek mnie
maltretował, zapewne wpadłaby w furię i oskarżyła mnie o kłamstwo. Historia
skończyłaby się na tym, że wylądowałabym na krześle i dostała szesnaście batów
za bycie kłamczuchą, ladacznicą i uwodzicielką – bo to na pewno moja wina, że
jej ukochany mnie tknął.
Wyplułam ślinę wymieszaną z
krwią na dywan. Nie obchodziło mnie w tym momencie moje iście barbarzyńskie
zachowanie – jakby określiła to matka. Chciałam po prostu zamknąć się w
bezpiecznym pokoju ojca i nie pokazywać się światu przez jakiś czas.
Odbiłam się dłonią od ściany
mało nie tracąc równowagi. Byłam już niedaleko. Nie mogłam się teraz poddać. To
mogłoby oznaczać mój koniec.
Shadew, kochanek mojej
matki, miał czterdzieści trzy lata – a przynajmniej tak twierdził. Z wyglądu
wcale nie przypominał mężczyzny w wieku średnim. To głupie, ale uważałam, że
wygląda prędzej jak nastolatek niż dorosły mężczyzna. Moja mama zdawała się
tego nie dostrzegać. Była tak zapatrzona w Shadewa, że nawet nie zauważała, co
na temat ich związku mówią inni ludzie – „kazirodztwo, matka z synem!”, za to
była piekielnie zazdrosna o każdą damę, która śmiała chociaż zawiesić oko na
jej kochanku.
Shadew miał czarne włosy,
niesfornie oplatające jego szyję, wąskie, czerwone usta układające się w
kpiącym uśmiechu i intensywnie szmaragdowe oczy. Był przystojny. Nienaturalnie
przystojny jak na człowieka. Wielokrotnie próbowałam dopatrzyć się w jego
twarzy jednej, nieidealnej rysy, ale to nie było możliwe. To paskudny ideał z
piekła rodem.
Początkowo ze sobą nie
rozmawialiśmy, ale widziałam jak Shadew mierzy mnie wzrokiem. Starałam się nie
zwracać na to uwagi i unikałam go jak mogłam. Nienawidziłam go. Nienawidziłam
go za to, że pojawił się w naszym życiu i zniszczył moją rodzinę. Nie chciałam
mieć z nim nic wspólnego, a z czasem złapałam się na tym, że życzę mu śmierci.
Szybko otrząsnęłam się z tego nienawistnego stanu. Tata byłby zasmucony, gdyby
dowiedział się o moich myślach.
Po pewnym czasie zaczęłam
traktować Shadewa jak powietrze. Obydwoje przestaliśmy sobie wchodzić w drogę i
traktowaliśmy siebie tak, jak traktuje się obcych ludzi. Pewnie byłoby tak już
do końca naszych dni, gdyby nie to, że pewnego dnia przyłapałam kochanka mojej
mamy w kuchni ze sprzątaczką. Gdyby mieli romans, zapewne nie zwróciłabym na to
większej uwagi, nie chodziło jednak tylko o miłostki. Shadew próbował ją zabić.
Kiedy stanęłam w drzwiach przyciemnionej kuchni, nachylał się nad bladą i ledwo
żywą sprzątaczką z nożem w ręku. Nie wiedziałam jak na to zareagować. Stanęłam
jak wryta i wstrzymałam dech. Shadew spojrzał na mnie spode łba, a jego oczy
zaświeciły się niebezpiecznie w ciemnościach. Wygląda jak potwór, prawdziwy
demon. Nie wiedziałam czy krzyczeć, czy uciekać, zostawiając skatowaną kobietę
na pastwę losu. Ostatecznie Shadew wykonał pierwszy ruch. Wstał, chwycił mnie
za rękę i wepchnął do słabo oświetlonego składziku. Byłam przerażona. Nie
wiedziałam co się dzieje. Próbowałam się wyrwać, uderzyć go czy krzyknąć, ale
skutecznie mnie przed tym powstrzymał.
– Niczego nie widziałaś,
Saphine – syknął do mojego ucha. – Twoja matka byłaby bardzo smutna, gdyby się
o tym dowiedziała, nie sądzisz? – zakpił, nie wiedziałam tylko czy z mojej
matki, czy ze mnie.
Spojrzałam prosto w szmaragdowe
oczy Shadewa i kiwnęłam posłusznie głową. Nie było mnie stać na nic więcej.
Przebywanie w składziku z całkowicie obcym mężczyzną, który przypierał mnie do
ściany swoim ciałem, nie było dla mnie komfortowe.
– Jesteś ładna – usłyszałam
wtedy. Kiedy blada dłoń mężczyzny pogładziła mnie po biodrze, stałam się
sztywna jak kołek. Demonicznie zmrużone oczy Shadewa i jego piekielnie zły
uśmiech tylko potwierdziły moje obawy. On naprawdę zamierzał zrobić mi krzywdę,
a ja nie miałam szans na ratunek. Byłam tylko słabą szesnastolatką, której
nigdy nie nauczono jak walczyć z dorosłym mężczyzną.
Z tamtego dnia pamiętam
tylko przeszywająco ostry ból, który odebrał mi władzę w nogach i to, że cień
Shadewa nie odbijał się na ścianie tak, jak powinien. On nie miał cienia. Nie
miał go, bo nie był człowiekiem.
Kilka dni później
powiedziałam mamie o tym, co zrobił Shadew. Opowiedziałam jej o skatowanej
sprzątaczce, która zdawała się o niczym nie pamiętać oraz o tym, co zrobił mi w
składziku, ale ona w nic mi nie wierzyła. Zrzuciła całą winę na moją wybujałą
wyobraźnię i ojca, który nauczył mnie jak skutecznie kłamać. Cały czas
powtarzała, że próbuję zniszczyć nasze rodzinne więzi, że chcę odebrać jej ukochanego,
nie docierało do niej, że ten sam człowiek zgwałcił mnie w składziku i potraktował
jak śmiecia, którego można okaleczyć i zostawić wśród szpargałów na pastwę
losu. Zostałam ukarana za domniemane kłamstwo. Byłam bita i przez kolejny
miesiąc nie miałam prawa wychodzić z domu. To tylko pomogło Shadewowi mnie
dopaść. Przestaliśmy traktować siebie jak obcych ludzi, staliśmy się wrogami.
Gdy tylko moja matka wychodziła z naszej rezydencji, stawałam się ofiarą
mężczyzny bez cienia. Polował na mnie jak na zwierzynę, kilka razy zdołał mnie
nawet dosięgnąć, ale zawsze mu uciekałam. Niestety, nie dziś. Ironia losu
sprawiła, że znowu wylądowałam w składziku. Tego dnia nie czułam się dobrze.
Próbowałam się wyrwać i robiłam to nieskutecznie. Miałam wrażenie, że z
obrzydzenia zwymiotuję pod nogi temu potworowi. Wtedy stało się coś zupełnie nieoczekiwanego.
Wpadłam w trans. Przedziwny trans, który nakazał mi… śpiewać. Tylko prawdziwa
idiotka zaczęłaby nucić w momencie, kiedy obślizgłe ręce wkradałyby się pod jej
sukienkę. Może w rzeczywistości byłam idiotką, ale nie mogłam zaprzeczyć temu,
że mój żałosny śpiew pełen rozpaczy i bezradności zdołał mnie uratować. Kiedy nieznana mi pieśń w zupełnie
obcym dla mnie języku rozległa się po pomieszczeniu, Shadew złapał się za
głowę, jęknął z bólu i wleciał w stos zakurzonych szmat. Byłam w szoku, ale szybko
ochłonęłam. Musiałam przecież uciekać. Obolała i zraniona, zmierzałam właśnie
do ukrytego pokoju swojego ojca.
Tata wspominał mi kiedyś o
tym, że jego matka, a więc moja babka, była „dobrą czarodziejką”. Zawsze się z
tego śmiałam. Może jako dziecko wierzyłam w te bajeczki, ale teraz, kiedy byłam
już nastolatką, takie historie wcale mnie nie ruszały. Przypomniała mi się
jednak jedna z naszych rozmów. Miałam wtedy może z sześć lat. Siedzieliśmy przy
kominku pijąc gorącą herbatę. Tata opowiadał mi bajki, których bohaterką była
moja babka. Nazywał ją „la bonne fée”, co po francusku oznaczało dobrą wróżkę.
Słuchałam go z zainteresowaniem i zadawałam dużo pytań, jedno z nich dotyczyło
tego, jaką babcia miała moc. Jak się okazało: śpiewała, a jej pieśni potrafiły
wywołać takie rzeczy o jakich nawet mi się nie śniło. Byłam wtedy tak
podekscytowana, że spytałam, czy ja też kiedyś będę umiała tak czarować, w
końcu bardzo lubiłam śpiewać. Tata odpowiedział wtedy: „jesteś jej wnuczką,
nawet, jeśli nie odziedziczysz po niej magii, odziedziczysz chęć niesienia
dobra” – i pogłaskał mnie czule po głowie.
To głupie, ale czy ja sama
nie byłam taką la bonne fée?
Otrząsnęłam się z tych
nieprawdopodobnych rozważań. Z kieszeni sukni wyjęłam klucz – na wszelki
wypadek zawsze go przy sobie miałam. Nigdy nie wiesz, kiedy wpakujesz się w
naprawdę poważne kłopoty i będziesz musiała uciec.
Stanęłam przed ostatnimi
drzwiami znajdującymi się w prawym skrzydle naszego ogromnego domu. Nie były
dla mnie przeszkodą, kiedy miałam klucz, za to dalej zaczynały się już schody.
Tata twierdził, że znajduje się tu ukryte przejście, tylko nigdy mi nie
powiedział jak je odnaleźć. Szukałam go po omacku, moje dłonie przestudiowały
chyba każdy fragment malutkiego pokoju, robiącego za gościnny, ale niczego nie
znalazły. Serce biło mi coraz szybciej w obawie, że Shadew w końcu mnie
znajdzie. Zawsze mnie odnajdywał, zupełnie, jakby czytał w moich myślach.
Jęknęłam cicho i rozpaczliwie. Może to jednak
nie ten pokój? A może jestem ślepa? Ojciec się przeliczył. Mógł tylko zgadywać,
że odnajdę to głupie przejście! I co ja teraz zrobię?!
– Saphine, musimy chyba o
czymś porozmawiać, nie sądzisz? – usłyszałam głos dochodzący z korytarza.
Poddałam się. Usiadłam pod
ścianą, objęłam swoje kolana i zaczęłam się kiwać w tył i wprzód jak dziecko z
chorobą sierocą. Nie mogłam racjonalnie myśleć. Było mi słabo, niedobrze i
strasznie kręciło mi się w głowie. To był mój limit.
Shadew mnie zgwałci i
zabije, a sekret mojego ojca pozostanie sekretem.
Zapłakałam cicho jak
dziecko. Kroki potwora bez cienia stawały się coraz głośniejsze. Był już
blisko. Wiedział, gdzie jestem. W takich sytuacjach miałam ochotę zapaść się
pod ziemię, stać się niewidzialną lub po prostu małą, niedostrzegalną postacią,
ale to nie było możliwe.
To koniec.
Zamknęłam oczy i wbrew
swojej woli zaczęłam nucić cichą piosenkę, którą śpiewała mi kiedyś na dobranoc
babcia. Zawsze powtarzała, że ta melodia będzie mnie chronić. Naiwnie w to
wierzyłam.
Kiedy
zło wkrada się w progi domu,
Nie
jesteś w stanie ufać już nikomu,
Dobro
gdzieś znika, strach je zabiera,
A
zło twą duszę z ciała wydziera,
Lecz
jedno pamiętaj: nie jesteś sam,
Ja
o twą duszę niejedna dbam,
Zamknij
swe oczka, idź już skarbie spać,
Przy
mnie nie masz się czego bać.
Usłyszałam jak Shadew
chwycił za klamkę i opuścił ją w dół. Wiedziałam, że już nic na to nie poradzę.
Zacisnęłam powieki gotowa na śmierć, ale… nic się nie zdarzyło. Teraz ciszę
zastąpił tykający miarowo zegar.
Otworzyłam gwałtownie oczy i
wstrzymałam dech. Byłam w pokoju ojca, do którego nikt nigdy nie miał wstępu.
Natychmiastowo zerwałam się do góry. To był błąd. Zachwiałam się i wpadłam na
krzesło, które ugodziło mnie kantem w brzuch. Wstrzymałam dech i chwyciłam się
za podbrzusze. Opanował mnie strach.
Od jakiegoś czasu
wiedziałam, że rozwija się we mnie dziecko. Mogłam je zabić, ale nie chciałam
tego robić. Ono niczego nie zrobiło. Było bezbronne. To prawda, że zostało
spłodzone przez potwora, który mnie zgwałcił, ale nie prosiło się o to. Po
prostu było i nic nie mogłam z tym już zrobić. Wiedziałam, że za jakiś czas
powinnam uciec z domu. Z daleka od Shadewa i mojej matki, która wpadłaby w
szał, gdyby dowiedziała się, że jestem w ciąży i to z jej kochankiem.
Wsparłam się o stół i z
trudem przeniosłam na krzesło. Przytuliłam swój brzuch, chcąc ochronić to, co
się w nim zwolna rozwijało. Dopiero teraz rozglądnęłam się po tym przedziwnym
pomieszczeniu. Było bardzo stare i w stylu mojego taty. Na stole leżały
ogromne, otwarte księgi, w kącie stały rośliny, które pomimo upływu czasu nie
zwiędły, za moimi plecami stały wielkie regały z książkami, a w powietrzu
unosiły się opary kurzu. Kichnęłam i dzięki temu lekko się rozbudziłam.
Przedtem nie zwróciłam uwagi na kopertę, która leżała przede mną na stole, a może
ona pojawiła się tutaj przed chwilą? W powietrzu wyczuwałam coś
nieprawdopodobnego. Jakąś przedziwną cząstkę magii. Czy ja już całkowicie
oszalałam?
Chwyciłam drżącymi rękami
skrawek papieru z moim imieniem. Tak, to była wiadomość od ojca.
Rozdarłam papier i przyłożyłam
zwiniętą kartkę do nozdrzy. Tata perfumował swoje listy różanymi perfumami
matki, która zawsze mu powtarzała, że to babski zabieg. Nie, wcale tak nie
uważałam. Lubiłam ten zapach. Nie wyczuwałam w nim mojej rodzicielki,
wyczuwałam łagodne dłonie ojca, które pachniały świeżo zerwanymi z ogrodu
różami. To uspokoiło moje rozszalałe serce.
Zaczęłam czytać wiadomość.
Droga
Saphine!
Gdy
czytasz mój list, zapewne jest już kwiecień. Właśnie mija pierwsza rocznica
mojej śmierci. Musisz być zdziwiona. Na pewno starasz się racjonalnie wyjaśnić moją
trafną przepowiednię. Nie zadręczaj się i odpocznij, wiem, że jesteś ranna i
cudem uniknęłaś konfrontacji ze swoim niedoszłym ojczymem. Jest mi bardzo
przykro z tego powodu, co Cię spotkało, nie mogłem jednak zmienić biegu Twojego
przeznaczenia. Tak, w tym momencie zapewne siedzę w niebie i przyglądam się z
rozpaczą temu, jak obcy mężczyzna niszczy życie mojej ukochanej córki. Wybacz
mi, proszę, nie takiego losu dla ciebie chciałem.
Nie
mam żadnego daru przewidywania przyszłości. Nie, nie ja. Twoja babcia, która
odeszła zaledwie dwa miesiące przede mną, zostawiła mi taki sam list. Umiała
wróżyć z kart. Ostrzegła mnie przed kochankiem Twojej matki, wiedziała, że
zrobi Ci krzywdę, przewidziała również moją śmierć i to, że się tutaj zjawisz
akurat tego kwietniowego dnia, niosąc ze sobą ciężkie brzemię w postaci
dziecka. Przewidziała również, że obudzą się w Tobie moce la bonne fée. Pisane
jest Ci długie życie, ale tylko wtedy, kiedy stąd uciekniesz.
Jakkolwiek
to zabrzmi – Saphine, musisz zabić cienistego demona, który żeruje na Twojej
matce. Spójrz w prawo. Na szafce leży owinięty w białe płótno nóż. Jego nazwa
to exitialis. Służy do zabijania demonów. Kiedy przyjdzie na to czas, będziesz
wiedzieć jak go użyć. Zastanawiasz się pewnie skąd go mam. Byłem łowcą demonów.
Łowcą cieni. Ten pokój, do którego nigdy nikogo nie wpuszczałem, służył za moją
tajemną skrytkę, do której żaden z potworów nie mógł się dostać.
Mam
mało czasu, wiem, że lada moment umrę. Zostawiam Ci swój cały dorobek.
Przeszukaj pokój, przeczytaj co chcesz i proszę, nie zapominaj o tym, kim
jesteś. Twoja moc może przysłużyć się dobru. Gdy urodzisz dziecko – pół demona,
pół człowieka – przekaż mu całą swoją wiedzę. Pokolenie Barrelów przetrwa wiele
wieków, choć nie będzie wieczne. Możesz być spokojna – ostatnia z la bonne fée
niosąca nasze nazwisko przysłuży się światu.
Wychowaj
swoją córkę na godną kobietę i… żyj.
Twój
ojciec.
Przyłożyłam dłoń do ust z
trudem powstrzymując się od płaczu. List opadł na moje kolana. Było mi słabo. Dostałam
za dużo szokujących informacji naraz.
Ja naprawdę jestem
czarodziejką. Śpiewającą czarodziejką. Moja babcia też nią była, na dodatek
potrafiła przewidywać przyszłość. Wiedziała, co mnie czeka, tak samo jak
ojciec. Na dodatek kazali mi zabić Shadewa, który był… demonem. Shadew musiał
wiedzieć kim jestem. Kiedy byliśmy w składziku, powiedział, że „śmierdzę
magią”, a takich osób jak ja się wystrzega. Wyczuł to. Na pewno.
Otarłam pojedynczą łzę
spływającą po moim policzku i spojrzałam na szafkę, gdzie zgodnie ze słowami
mojego ojca, leżało tajemnicze exitialis
owinięte w płótno. Wstałam ostrożnie z krzesła i sięgnęłam po broń. Nie
wyglądała inaczej niż zwykły nóż, ale ufałam, że ma magiczne właściwości.
Mój tata był łowcą demonów.
Moja babcia była czarodziejką. Obydwoje uczynili wiele dobrego. Nie miałam
wątpliwości co do tego, że pójdę ich śladami. Trudno jest żyć w świecie przepełnionym
złem, ale wierzę, że sobie poradzę. Razem z nią.
Położyłam dłoń na brzuchu i
spojrzałam na stół. Wydawało mi się, że ojciec nieprzypadkowo otworzył te
księgi na określonych stronach. Podeszłam do nich i spojrzałam na pierwszą z
brzegu. Rzeczywiście, znajdowały się tu informacje na temat cienistych demonów.
To rzecz, która interesowała mnie w największym stopniu.
Przed oczami przewinęło mi
się kilka słów. Reverentia – kraina, w której mieszkają demony; pożeranie
energii – poprzez wkradanie się w ludzkie cienie; stopnie wyrazistości cieni –
słabo widoczny, przeciętnie widoczny i bardzo widoczny (ich poziom zależy od
tego, jaki dana osoba ma charakter); ludzkie demony i pospolite demony – te
pierwsze przybierają postać ludzi o szmaragdowych oczach, te drugie wyglądają
jak czarna masa i zazwyczaj nie ruszają się z Reverentii; demony żywiołów – te
słabsze od cienistych, które wiodą trym w swojej krainie; opętania – demony
potrafią przejmować kontrolę nad ludzkim ciałem. Nowe informacje sprawiły, że
na moich bladych dotąd policzkach wykwitły rumieńce.
Ojciec rzucił mnie na głęboką
wodę, ale doskonale wiedział, że sobie poradzę. Wierzył we mnie, nawet, jeżeli
ja w siebie nie wierzyłam.
Spojrzałam w inną księgę.
Tym razem treść mówiła o samych la bonne fée. Ponoć „dobre czarodziejki”
narodziły się wieki temu. Ich ród zapoczątkowały cztery Francuzki, które
zostały obdarzone mocą żywiołów. Nazywały się: Nivareth (która potem stała się
złą wiedźmą), Livianne, Marisel i Vivien. W następnych pokoleniach te moce zaczęły
się mieszać i tworzyć nowe ścieżki magiczne. Do jednego z najrzadszych rodzajów
czarów należała magia pieśni, czyli… ta, którą dziś w sobie odkryłam. Była
niezwykle trudna do opanowania i często wymykała się spod kontroli. Dzieliła
się na pieśni starożytne, których nie dało się wyuczyć – miały największą moc –
i takie, które śpiewające la bonne fée same tworzyły, nadając im dzięki słowom
znaczenia.
Westchnęłam. To dosyć
skomplikowane. Czekała mnie naprawdę ciężka praca. Poradzę sobie bez pomocy
ojca i babci?
Przymknęłam powieki i
wzięłam głęboki wdech. Delikatny wietrzyk otulił moją twarz, co spowodowało, że
się uśmiechnęłam. Tak, nie byłam sama. Moi przodkowie wciąż tutaj byli i dbali
o moje dobro.
Fizycznie byłam samotna. Nie
potrafiłam jeszcze posługiwać się magią tak, jakbym tego chciała. Nie należałam
też do osób, które były silne i odważne. Nie. Byłam tylko słabą, rozchwianą
emocjonalnie, ciężarną szesnastolatką, która nie nauczyła się jeszcze
samodzielnego życia. Wiele było przede mną, ale już teraz wiedziałam, że na przekór
życiu, będę podążała tą właściwą ścieżką.
Poradzę sobie. Na pewno.
Otworzyłam oczy i ścisnęłam
w ręku exitialis.
Miałam zamiar wypełnić wolę
ojca. Nie. Wolę losu.
Zabiję Shadewa Auvreya.
Wow. Wciągnęłam się w te historie bez reszty. Ty zawsze niesamowicie operujesz uczuciami. Bardzo znów zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńZnów bardzo doceniam to, ze mimo kompletnej nieznajomości uniwersum jestem w stanie zrozumieć o co chodzi w opowiadaniu.
Hahahahahahahahahahahahahahahahaha!!!
OdpowiedzUsuńNie mogłam się powstrzymać. Po Twojej informacji szybko tu przybyłam, przewinęłam na sam dół i zaczęłam umierać ze śmiechu.
Auvrey!!! Buahahahaha!
Przeczytam w tygodniu w wolnej chwili, ale na pewno jeszcze mnie tu ujrzysz. Buaha.
Dotarłam i jestem zachwycona powyżssym tekstem. Shadew może liczyć na to, co Vail Auvrey ode mnie - grób i uderzenie łopatą.
UsuńSaphine ma w sobie niezwykłą magię, która na pewno pomoże jej zabić demona, który tak wiele zła jej uczynił
O matce dziewczyny wiele nie powiem, na usta ciśnie mi się jedynie: "co za pinda". Niewierzenie własnemu dziecku to mała zbrodnia.
Bardzo dobry tekst z uniwersum WCN. Jeśli chciałabyś kontynuować ten wątek, to ja z chęcią poczytam ;)
Przyłożyłaś mi tym tekstem. Co prawda po informacji ze wstępu domyśliłam się, że to kolejny Auvrey, ale i tak czytałam ze ściśniętym żołądkiem.
OdpowiedzUsuńCzy to znaczy, że Mad ma w sobie coś z demona? I to jeszcze pokrewieństwo z Nathielem?
Naprawdę przyłożyłaś mi tym tekstem. Pragnę więcej.
Pozdrawiam
Boru, boru, boru.
OdpowiedzUsuńJakiś demoniczny Shadew i te opisy wprawiały mnie naprawdę w niepokój.
I to wszystko tak napisane. Tu jakaś dobra czarodziejka, a za chwilę informacja o dziecku z gwałtu. Co Ty robisz swoim czytelnikom? I tej bohaterce?
Ale wgl, jaka skomplikowana fabuła, wszystko przemyślane :) Fajne.